Antoni Belina-Brzozowski

Antoni Belina Brzozowski

Antoni Belina Brzozowski

Antoni Belina Brzozowski

W latach 20. i 30. XX wieku częstym i mile widzianym gościem w kozłowieckiej rezydencji był Antoni Belina-Brzozowski, brat Jadwigi Zamoyskiej, żony Aleksandra, ostatniego ordynata na Kozłówce.

Brzozowscy herbu Belina posiadali rozległe majątki na Podolu oraz pałace w Warszawie i w Odessie. Ich rodową siedzibą była Sokołówka, gdzie znajdowała się wspaniała kolekcja dzieł sztuki. Dobra podolskie Brzozowscy utracili po rewolucji bolszewickiej i w wyniku postanowień traktatu ryskiego.

Antoni Brzozowski urodził się w 1914 roku w Sokołówce. Był najmłodszym synem Zenona Brzozowskiego (1877–1940) i Izabelli z Krasińskich (1877–1960). Miał sześcioro rodzeństwa. Jego brat Andrzej ożenił się z Marią Bnińską ze Samostrzela. Siostra Róża wyszła za mąż za Andrzeja Górskiego, a dwie siostry poślubiły braci Zamoyskich z Kozłówki, synów Adama i Marii z Potockich, Jadwiga – Aleksandra (Leszka) w 1925 roku, a Maria – Michała w 1926 roku. Od tego czasu rodzina Brzozowskich często gościła w Kozłówce.

W 1939 roku Antoni Brzozowski walczył w kampanii wrześniowej, a także w jej ostatniej bitwie pod Kockiem. Później w Warszawie zaangażował się w działalność konspiracyjną w Związku Walki Zbrojnej. W marcu 1943 roku w domu Brzozowskich przy ulicy Brackiej został aresztowany przez gestapo i osadzony na Pawiaku. Przeszedł gehennę nazistowskich obozów koncentracyjnych w Auschwitz oraz w Mauthausen. Po uwolnieniu dotarł do rodzimego pułku Ułanów Krechowieckich w Ankonie (Włochy), gdzie spotkał się ze swoim szwagrem Aleksandrem.

W 1946 roku w Asyżu poślubił Irenę Plater-Zyberk. Świadkami na ich ślubie byli Jadwiga i Aleksander (Leszek) Zamoyscy. W 1949 roku wraz z żoną i córką wyemigrował do Kanady, gdzie już wcześniej osiedli Leszkowie Zamoyscy. W swoich wspomnieniach tak opisał te pierwsze emigracyjne lata:

„W Abercornie wynajęliśmy duży dom z ogrodem. Z naszego okna widzieliśmy farmę Leszków leżącą na wysokości podgórza od północy. Duża farma generała Szyllinga, dowódcy armii Kraków w 1939 roku, była po przeciwnej stronie. Nasz dom stał w kotlinie na skraju wioski. Podejmowaliśmy się bardzo różnych zajęć, w zimie malowania mostu czy kościoła, ścinania drzew, w najgorszych zawiejach śnieżnych, na choinki dla Amerykanów czy wreszcie robienia materiałów na warsztatach. Na wiosnę kupiliśmy 300 trzydniowych indyków, namawiając Leszków do tego samego. […] Po roku przenieśliśmy się do Cowansville, małego miasteczka, gdzie zarabiałem na życie jako robotnik w fabryce materiałów. Praca więcej niż ciężka, pracowałem przy odbijaniu kolorów w temperaturze 100 stopni Celsjusza. Po prawie dziesięciu miesiącach tej pracy serce moje nie wytrzymało i byliśmy zmuszeni wyjechać do Montrealu. Tam utrzymywaliśmy się, zarabiając różnymi zajęciami. Zacząłem się dokształcać w rysunkach technicznych i wreszcie udało mi się zostać rysownikiem na blasze w wielkiej fabryce samolotów Canadair.”

Rodziny Brzozowskich i Zamoyskich bardzo angażowały się w życie kulturalne i oświatowe Polonii w Montrealu. Organizowano bale, pochody w polskich strojach regionalnych, akademie patriotyczne. Stworzono Kongres Polski, wspaniałą bibliotekę i teatr amatorski.

Po kilku latach rodzina Brzozowskich przeniosła się do miejscowości Rawdon, gdzie jako pierwsi osiedlili się Jadwiga i Aleksander Zamoyscy, a wkrótce powstała tu cała polska kolonia.

Antoni Belina Brzozowski zmarł w Montrealu 10 marca 1995 roku, przeżywszy 82 lata. Miesiąc przed śmiercią skończył pisać swoje wspomnienia. Jego żona, Irena Brzozowska, przekazała Muzeum Zamoyskich w Kozłówce ten niezwykły pamiętnik, w którym autor z niezwykłą dokładnością i wyrazistością przywołuje przedwojenne życie kozłowieckiego pałacu i jego mieszkańców, wiele postaci, wydarzeń i własnych przeżyć:

„Po tylu, tylu latach, mając już przeszło osiemdziesiąt lat, oddalony tysiącami kilometrów, tu w Kanadzie, pamiętam rozkład pokoi na dole czy na górze, czy te piękne schody marmurowe pokryte czerwonym suknem, czy te ukryte, wąskie, ciemne schody idące z długiego, bez końca zdawałoby się, korytarza od strony północnej, prowadzące ostro w górę aż do słonecznego dziecinnego pokoju, tuż przy sypialni Leszka i Jadzi, mojej siostry, lub skręcając w lewo, trafić do tak zwanego „północnego pokoju… […]

Kiedy miałem około 14 lat, Leszek zapędził mnie podczas letnich wakacji do roboty na folwarku. Kazano mi we spichrzu nosić na plecach worki ze zbożem w górę po schodach. Byłem naturalnie przedmiotem miłych uwag ze strony ekonoma i robotników. Krzyż pękał mi niemiłosiernie, kark spuchł od tarcia worka, a płuca nie mogły nadążyć oddechu. Wreszcie siadłem z tym workiem na schodach zlany potem, ciężko oddychając. Pokiwali głowami, pośmiali się uszczypliwie, dając mi parę kuksańców i kazali mi się zabierać – bez dniówki. Trzeba przyznać, że mimo upokorzenia, ani jedna łza nie pokazała się w moich oczach. Byłem za dumny – ot co!

Na drugi dzień dano mi kosę do ręki. Boże drogi, co drugie zamachnięcie kosa swym szpicem trafiała w ziemię. Gdy kosiarze dochodzili do drogi lubartowskiej, ja ledwo posunąłem się może 50 metrów. Odebrano mi kosę i kazano wiązać snopki i stawiać w kopki. Wspaniałe dziewczyny w kolorowych spódnicach i bluzkach, ze wstążkami zaplecionymi w warkocze, śpiewając, żartując, przekomarzały się z kosiarzami i miały jeszcze czas na zwracanie mi uwag. Reszta tygodnia zeszła na układaniu snopków, które podawały dziewczyny, na wierzch fury. Fornal trzasnąwszy batem, wyprowadzał wóz na drogę i jechał do lokomobili. Tam pomagałem mu widłami zrzucać te snopki na dół. W sobotę u pana Gniazdowskiego dostałem część mojej dniówki, coś około pięciu złotych za tydzień. Tego wieczoru Leszek z Jadzią w otoczeniu wujostwa i gości w miłej rozmowie zwrócili mi uwagę na cel tego eksperymentu. Chodziło o zrozumienie ciężkiej pracy i uszanowanie ludzi, którzy tej pracy musieli się podjąć, aby utrzymać swe rodziny. Jeśli nie będę się uczył, i to dobrze, czeka mnie to samo... Lekcja ta pozostała w mej pamięci na zawsze.

Lata, lata później, gdy byłem już w Kanadzie, rozpoczynając ciężką pracą fizyczną życie emigranta, ta lekcja dała mi niezastąpione zrozumienie człowieka, jego pracy, bólu, radości, rozpaczy czy zwątpienia. Siła woli, a nie jej słabość, nieustanne dążenie do poprawy warunków i głęboka wiara w wartości nam przekazane – to tworzy człowieka.

Tego samego wieczoru Leszek przyszedł do mego pokoju i cichutko wsunął mi pod poduszkę 25 złotych.”

 

Grażyna Antoniuk na podstawie książki Antoniego Brzozowskiego, Kozłówka w moich wspomnieniach, Kozłówka 1998, zdjęcia z Archiwum Rodziny Brzozowskich.

Alert Systemowy